Lekarze od zabijania. Medyczna gwardia Hitlera



Jest dzisiaj pewnego rodzaju moda na Trzecią Rzeszę i opowieści o tym, co w poczuciu bezkarności Niemcy robili za drutami obozów koncentracyjnych. Książka Joanny Lamparskiej „Lekarze od zabijania. Medyczna gwardia Hitlera” wpisuje się oczywiście w ten nurt, ale robi to nieco inaczej niż niektórzy autorzy. Chyba mądrzej.

Lamparska postanowiła pokazać zbrodniarzy w kitlach od ludzkiej strony. Chciała zrobić książkę, która nie będzie ścigała się z opracowaniami naukowymi czy choćby popularno-naukowymi. I to jej się w stu procentach udało. „Lekarze od zabijania” nie są w żadnej mierze książką, która coś wniesie do dyskursu naukowego o zbrodniach medycznych w obozach koncentracyjnych. Opowieść Lamparskiej miała po prostu pokazać ludzi dopuszczających się najokropniejszych zbrodni w taki sposób, żeby wzbudzić refleksję na temat kondycji człowieka pierwszej połowy XX wieku. Autorka wybrała doskonałą, choć chyba najtrudniejszą formę reportażu. I śmiało, odważnie ruszyła w dance macabre z demonami obozowych szpitali.

Autorka pokazuje większość tych, którzy byli twarzami niemieckiego, obozowego, medycznego piekła. Już we wstępie Lamparska mówi, że było ich jedynie trzystu. To nieprawda. Nie było ich też 350, jak po wojnie obliczali niektórzy badacze. Delikatnie przypomnę, że w latach 1931-45 do NSDAP wstąpiło 45 procent niemieckich lekarzy, a do SA 26 procent. Łącznie w Niemczech było wówczas aktywnych zawodowo około 90 tysięcy lekarzy. Zostawmy jednak te statystyki, bo do dzisiaj nie ma nawet konkretnej, bezdyskusyjnej listy niemieckich obozów koncentracyjnych, a prawie w każdym z nich był jakiś szpital, rewir. Niektórzy mówią o ponad czterystu obozach, inni twierdzą, że pięćset. Zostawmy to. Zło to zło.

Książka redaktor Lamparskiej doskonale pokazuje, że bestiami byli zwykli ludzie. Oczytani, elokwentni, kochający swoje rodziny, ze słabościami i pasjami – jak większość z nas. „Lekarze od zabijania” robili to, bo wierzyli, że robią dobrze. Że ojczyzna, nauka, naród, historia i Bóg wie kto jeszcze oczekuje od nich, żeby robili piekło innym ludziom. Oczywiście za ich okrucieństwem, bestialstwem stała maszyna nazistowskiego państwa i Lamparska o tym pisze. Stały za nimi też koncerny farmaceutyczne, z Bayerem na czele – i o tym też przeczytamy w książce. Zbrodniarze mieli też wsparcie w niemieckiej nauce. To jest element, którego nieco mi zabrakło. Bo ja do dzisiaj nie mogę zrozumieć, jak raptem sto lat temu poważni ludzie, naukowcy mogli na poważnie dyskutować o tym, czy Murzyn, Żyd i Polak reprezentują ten sam gatunek co Niemiec? Jak to się stało, że twórcy niemieckiej eugeniki nie zostali zamknięci w psychiatrykach, tylko zostali wpuszczeni z wykładami na uniwersytety, a studenci medycyny musieli zdawać egzaminy ze znajomości ich „mądrości”?

Zdecydowanie polecam książkę Joanny Lamparskiej tym, którzy nie szukają tanich sensacji, ale też nie chcą się z tematu obozowych koszmarów habilitować. Dla tych czytelników, którzy próbują zrozumieć, jak było możliwe zbudowanie przedsionka piekła rękami wykształconych, kulturalnych dżentelmenów w kitlach, „Lekarze od zabijania” są świetnym pomysłem na zimowe wieczory.

Tekst miał pierwodruk na portalu historianaprawde.pl