Spartanie z Treblinki



Treblinka nie była obozem koncentracyjnym. Była fabryką śmierci, gdzie prosto z bydlęcych wagonów przerażeni więźniowie, prawie wyłącznie Żydzi, szli do gazu. A potem ich ciała smażyły się na ogromnych rusztach, co było przez Niemców postrzegane jako wyjątkowo wartościowa innowacja w zakresie utylizacji zwłok. A jednak w tym najniższym kręgu piekła stał się cud: Żydzi podnieśli głowy. Zorganizowali się, zdobyli broń i wzniecili powstanie, które wygrali! Mało tego. Kilkudziesięciu z nich udało się nie tylko uciec z piekła, a też przeżyć obławę i całą wojnę.

Niemieckie obozy w czasie II wojny światowej były różnego rodzaju: karne, koncentracyjne, przesiedleńcze, pracy. Obojętnie, jak były oficjalnie klasyfikowane, zawsze chodziło o to samo: poniżenie i finalnie wymordowanie całych grup narodowościowych, etnicznych, politycznych, religijnych i innych, których Niemcy postrzegali jako gorsze. Zwykle kazano więźniom pracować tak długo, jak tylko mogli, prowadzono na nich zbrodnicze eksperymenty pseudomedyczne, a finalnie ich mordowano gazem, głodem, pałką. Nie wszędzie jednak tak to wyglądało. Na mapie około półtora tysiąca obozów trzy zdecydowanie się wyróżniały. Tam więźniowie nie mieli pracować, nie mieli nawet swoich prycz w brudnym baraku. Tam mieli tylko umierać. Takim czarnym punktem na mapie piekła była leżącą nieopodal Warszawy Treblinka, w której nie chodziło o nic innego jak tylko wymordowanie jak największej liczby Żydów. Kadrę obozową stanowiło raptem kilkudziesięciu Niemców i około półtorej setki Ukraińców, więc do czarnej roboty trzymano kolejnych kilkuset Żydów – więźniów, którzy mieli żyć tak długo, jak długo byli potrzebny przy mordowaniu swoich braci, rodziców, dzieci.

Pomysł buntu narodził się w przerażonych głowach więźniów, którzy stracili już wszystko, po około sześciu miesiącach funkcjonowania obozu, na początku 1943 roku. Polscy i czescy Żydzi zorganizowali komitet, który miał przygotować bunt, powstanie, różnie to nazywano. Podzielono się wzorem podziemnego państwa polskiego na małe grupy, żeby uniknąć wsypy, która by mogła zniszczyć cały plan. Za pośrednictwem wciąż pijanych i chciwych Ukraińców kupowano broń poza obozem, udało się także zdobyć i dorobić klucz do obozowego magazynu broni. Część więźniów miała doświadczenie wojskowe i potrafiła z tej broni zrobić użytek.

Wreszcie, po wielu zmianach terminu, około godziny 16.00 1 sierpnia 1943 roku padły strzały! Niemcy i Ukraińcy byli totalnie zaskoczeni. W ciągu 30 minut rozpętała się i ucichła walka o obóz, ale tak naprawdę walka o godność. Z ponad ośmiuset więźniów przebywających w tym czasie w obozie aż połowie udało się uciec. Druga połowa zginęła. Jedynie około stu więźniów Niemcy schwytali żywcem, to byli ci, którzy nie chcieli lub nie mogli już uciekać. Byli też i tacy. Ilu Niemców i Ukraińców zginęło? Tutaj informacje są bardzo rozbieżne. Najpewniej było ich kilku, może pięciu? Sześciu?

Najważniejsze, że olbrzymia grupa więźniów uciekła. Udało im się nie tylko sforsować ogrodzenie, nie tylko udało im się uciec przed szaleńczą niemiecką obławą, ale mieli też szczęście przeżyć wojnę. Takich szczęściarzy było około 70, w tym dwie kobiety. Część ukrywała się u Polaków, część dotarła do Warszawy, gdzie udało im się zmienić tożsamość i przetrwać okupację. O tym wszystkim mówi kilka rozdziałów książki Michała Wójcika „Treblinka 43. Bunt w fabryce śmierci”. Niestety, nie wszystkie. Autor w naprawdę brawurowy, reportażowy sposób opisał przygotowania do buntu i do pewnego stopnia samo powstanie. Niestety tytuł „książki roku Newsweeka” dostał zasłużenie, bo sporą część książki poświęcił na – prowadzone wprost i w sposób zawoalowany – dywagacje dotyczące polskiego antysemityzmu. Można z lektury tej książki odnieść wrażenie, że więźniowie Treblinki przeżyli nie tyle dzięki Armii Krajowej i zwykłym Polakom, co mimo ich niechęci, żeby nie powiedzieć: nienawiści do Żydów. Na ile jest to krzywdząca insynuacja najlepiej świadczy rozum. Jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić lato 1943 roku w centrum okupowanego Mazowsza, z całą potęgą III Rzeszy pod bronią i kilkuset uciekających przed nią Żydów, to szybko jasno zobaczy banalny fakt: bez pomocy Polaków to nie miało najmniejszych szans powodzenia. Czy dowództwo AK mogło zachować się inaczej, przekazać więcej broni, może samodzielnie zaatakować obóz? Jasne, że tak! Tyle tylko, że tego typu rozważania przystoją autorom political fiction czy prozie kreującej historie alternatywne. Pytanie tylko po co prowadzić tego typu karkołomne i w gruncie rzeczy jałowe dywagacje skoro rzeczywistość była tak fascynująca?

Tekst miał pierwodruk na portalu historianaprawde.pl